Minister Anna Fotyga w towarzystwie Wojciecha Pomorskiego (trzeci od lewej) i przedstawicieli rodzin zabranych polskich dzieci
Minister Anna Fotyga w towarzystwie Wojciecha Pomorskiego (trzeci od lewej) i przedstawicieli rodzin zabranych polskich dzieci
Wojciech Pomorski Wojciech Pomorski
4727
BLOG

Złoty interes Niemców na polskich dzieciach

Wojciech Pomorski Wojciech Pomorski Polityka Obserwuj notkę 3

Z Wojciechem Pomorskim, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, www.dyskryminacja.de, rozmawia dla Tygodnika "Nasza Polska" Robert Wit Wyrostkiewicz

- Federalny Urząd Statystyczny w Wiesbaden poinformował, że niemieckie Jugendamty (urzędy ds. młodzieży) tylko w 2012 r. odebrały rodzicom ponad 40 tysięcy dzieci? Jakie są główne przyczyny zabierania dzieci rodzicom przez niemieckich urzędników?

- Jugendamt poznałem niestety od podszewki. To Jugendamt zabrał mi dwie córeczki i to o zabierane przez ten neohitlerowski twór dzieci walczę od lat. Z mojego doświadczenia z pracy w Polskim Stowarzyszeniu przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które założyłem po zabraniu mi dzieci przy współudziale Jugendamtu i po poznaniu innych podobnych przypadków, mogę powiedzieć, że jedynymi przesłankami, jakimi kieruje się Jugendamt, odbierając polskim rodzicom dzieci, jest „niemieckie dobro dziecka” oraz względy finansowe. Dziecko ma być Niemcem lub ma zostać na Niemca wychowane - i tyle. W moim przypadku żona Niemka wykradła z domu w Hamburgu nasze dwie córeczki, a Jugendamt zabronił mi rozmawiać z nimi po polsku i przez 10 lat widziałem je jedynie 16 godzin. W ten sposób rosną nie tylko na Niemki, ale też wpajana jest im wrogość do polskości. Kiedy zjawia się Jugendamt? Np. w przypadku rozwodu rodziców. Wystarczy też, że dziecko jest w szkole smutne z powodu śmierci babci lub ma w szkole trudności ze znalezieniem toalety, gdyż nie zna jeszcze dobrze języka niemieckiego, i to już jest powód, by skierować je (a następnie rodziców) do psychologa, psychiatry, doszukując się początkowo u niego, a później także u jego rodziców, choroby psychicznej. Powołuje się wtedy zespół „ekspertów”, którzy prawie w 90 proc. psychiatryzują polskich rodziców, a także rodziców innych narodowości. Następnie, dzięki opinii „biegłego”, odbiera się takiej rodzinie dziecko, po czym umieszcza się je w niemieckiej rodzinie zastępczej. W przypadku rozwodu rodziców, dziecko otrzymuje ta osoba, która jest Niemcem, lub ta, która się deklaruje zostać w Niemczech lub Austrii z dzieckiem.

Wojciech Pomorski Polskie Stowarzyszenie Dyskryminacja.de

- A więc głównym czynnikiem jest narodowość, a nie to, który z rodziców jest lepiej przygotowany do misji wychowawczej? To brzmi jak ideologia o niemieckiej „rasie panów” i „podludziach”…

- Znam przypadek, gdzie niemiecki sąd przyznał dziecko niemieckiemu ojcu skazanemu prawomocnym wyrokiem za pedofilię, bo lepiej, aby dziecko zostało w Niemczech i było wychowane na Niemca – nawet przez pedofila - niż było z polską matką. To nie jest odosobniony przypadek.

- Do kogo trafiają dzieci zabrane przez Jugendamt?

- Początkowo do przytułków Jugendamtu lub współpracujących z nimi podmiotów (Caritas, Deutscher Kinder Schutz Bund i inne), a później są rozdawane kolegom aktywistów Jugendamtu do adopcji przez niemieckie rodziny zastępcze. Byłem wielokrotnie w takich przytułkach i widziałem na własne oczy, w jakich warunkach dzieci tam żyją i jak są traktowane. Np. w korytarzu stał kosz pełen śmierdzących pampersów, dzieci były głodne, a na banana rzucały się wręcz ze zwierzęcym apetytem. Wiele z nich było brudnych, zapłakanych, zasmarkanych, kilkoro miało siniaki. „Opiekun” w tatuażach i w kolczykach oraz pofarbowanych włosach wrzeszczał na nie, by natychmiast poszły na górę i nie schodziły na dół, bo zastaną ukarane. Poskutkowało. Przestraszone dzieci natychmiast poszły i siedziały cicho. Gdy wszedłem pierwszy raz do takiego przytułku z pewną polską matką, której pomagałem odzyskać córkę, mnóstwo spragnionych ciepła i choć namiastki ojca dzieci rzuciło mi się na szyję, chciały, abym wziął je na ręce, bawił się z nimi i je z stamtąd zabrał…

Wojciech Pomorski Dyskryminacja.de

- Mówił Pan, że oprócz „dobra dziecka” chodzi też o pieniądze. Jakie pieniądze?

- Placówka, która zajmuje się takimi dziećmi, dostaje od państwa niemieckiego i z dotacji Unii Europejskiej niebagatelną sumę od 4 do 7 tysięcy euro miesięcznie na dziecko. Mieliśmy w naszym Polskim Stowarzyszeniu Dyskryminacja.de wiele różnych przypadków, np. taki, że niemiecki Jugendamt odebrał polskiej rodzinie piątkę dzieci. Znienacka i z różnych miejsc, gdzie przebywały. Rodzina ta była bardzo majętna i dobrze wykształcona, a pretekstem do odebrania jej dzieci było to, że matka otworzyła własną firmę i poprosiła Jugendamt o pomoc dwa razy w tygodniu w opiece przy najmłodszym dziecku. Tydzień później Jugendamt odebrał im pięcioro dzieci, w tym najstarszego 16-latka, który po trzech tygodniach pobytu w przytułku, odseparowany od rodziny, próbował popełnić samobójstwo. Dzieci udało się odzyskać po sześciu tygodniach. Za pobyt całej piątki w niemieckim przytułku wystawiono tej rodzinie rachunek do zapłaty w wysokości 18 tysięcy euro. W 2012 r. Jugendamt otrzymał 30 miliardów euro. To wielkie dochody, które w połączeniu z niemal nieograniczonymi uprawnieniami czynią z Jugendamtu państwo w państwie.

Wojciech Pomorski konferencja prasowa Warszawa 2006

- A może to sposób nie tylko na zarobek, ale na walkę z niżem demograficznym, bowiem młode Niemki nie rodzą, za to chętnie korzystają z aborcji?

- Oczywiście, że tak jest i ten czynnik ma tutaj również ogromne znaczenie. Niemcy starzeją się i wymierają, więc szukają „narybku” na nowe pokolenia Niemców, a my, obcokrajowcy, szczególnie Polacy, za którymi nikt się nie wstawia, jesteśmy dla nich łatwym „łupem”. W stosunku do rodzin islamskich niemieckie Jugendamty i ich pracownicy wykazują dalece idącą powściągliwość i zwykły strach. Mają świadomość tego, że w przypadku odseparowania, a później zgermanizowania dziecka wywodzącego się z takiej rodziny dostaliby za to najprawdopodobniej w ekspresowym tempie nóż w brzuch. O nas nikt nie walczy. Za nami nikt się nie wstawia. Na podległe ministrowi Sikorskiemu konsulaty i ambasady RP nie mamy co liczyć. Politycy obecnego rządu, w myśl tego, co twierdzi premier Tusk, nie mają zamiaru nadszarpywać rzekomo „najlepszych od dziesięcioleci stosunków polsko-niemieckich” i walczyć o polskie dzieci. Wolą popijać szampana na rautach organizowanych dla swoich starannie dobranych statystów i wznosić toasty za polsko-niemiecką „przyjaźń”. Problem w tym, że my, Polacy na emigracji, wiemy, jak ta „przyjaźń” i współpraca wygląda. Nie nawołuję tutaj do wrogości w stosunku do Niemców, bo w naszym stowarzyszeniu mamy wielu zaprzyjaźnionych ekspertów Niemców, w tym także byłego pracownika Jugendamtu, który z etycznych względów zaprzestał pracy w tej organizacji, gdyż widział rażącą dyskryminację i szykanowanie obcokrajowców oraz bezpodstawne zabieranie im dzieci. Apeluję tylko, aby rząd Donalda Tuska wreszcie zaprzestał tak żenującej i służalczej postawy wobec Niemiec i odważnie wstawił się za odbieranymi polskim rodzicom i germanizowanymi na oczach Europy dziećmi.

- Przez jeden tylko rok zabrano ponad 40 tysięcy dzieci. Część z nich to Polacy. Wam udało się uratować tylko kilka z nich. To sukces czy porażka?

- 40 tysięcy to liczba odebranych dzieci w skali całych Niemiec, a do naszego stowarzyszenia trafia niewielki odsetek tej liczby.Jesteśmy instytucją charytatywną, złożoną z wolontariuszy, a nie z etetowych pracowników, i nie jesteśmy dotowani ani wspierani przez aktualny polski rząd. Otrzymaliśmy jedynie wsparcie finansowe w 2007 r., za rządów PiS, gdy ministrem spraw zagranicznych była Anna Fotyga. Od czasu przejęcia władzy w Polsce przez ekipę Tuska utrzymujemy się jedynie ze skromnych składek członkowskich i datków ludzi dobrej woli, a koszty procesów sądowych i potrzeby zgłaszających się do nas o pomoc ludzi są ogromne. Jeden rachunek od adwokata czy za tzw. opinię biegłych może wynieść nawet kilka tysięcy euro. Czasem rodzice rezygnują, zwyczajnie się poddają, bo nie są w stanie udźwignąć tego emocjonalnego i finansowego ciężaru. Na szczęście w naszej instytucji mamy wielu wspaniałych, wykwalifikowanych i zaangażowanych sercem ekspertów i specjalistów, dlatego bardzo dużo spraw, które do nas trafiają, udaje nam się zakończyć sukcesem i polskie dzieci zostają wyrwane ze szponów niemieckiego lub austriackiego Jugendamtu. Każde dziecko odzyskane dla rodziców jest dla nas wielkim sukcesem. Nie podchodzimy do tego „hurtowo”.

Źródło: Tygodnik Nasza Polska, Nr 34(929) z 20.08.2013

Wojciech Leszek Pomorski - magister Filologii Germańskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Rodzina ma tradycje walki w Gryfie Pomorskim z okupantem niemieckim, a następnie z sowieckim. Urodzony na Wybrzeżu w lecie roku 1970, gdy komuniści, którzy zniewolili nasz kraj w 1944 r. przyniesieni na bagnetach Armii Czerwonej, kazali Polakom strzelać z czołgów i karabinów maszynowych do braci Polaków w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Od internowania ojca w grudniu 1981 r. aktywny w podziemiu antykomunistycznym i solidarnościowym, za co szykanowany w PRL-u. Emigracja polityczna do Niemiec Zachodnich - w 1989 roku. Od 2000 prezes Związku Polaków w Niemczech RODŁO Oddział Hamburg II, następnie prezes Nowego Związku Polaków w Niemczech oraz założyciel i prezes Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech www.dyskryminacja.de. Ojciec ukradzionych z domu w Hamburgu - przy wsparciu Jugendamtu - (zakazano między sobą mówić po polsku - są pisemne dokumenty niemieckie i austriackie) i germanizowanych od 10 lat córeczek Iwony-Polonii i Justyny Marii. Jugendamt niemiecki i austriacki wywieźli córki do Austrii i tam je ukryli(znalezione jedynie przy pomocy policji). W Wiedniu są przetrzymywane od 9 lat w nieznanym miejscu. Córeczki udało się zobaczyć na kilka godzin (tylko pod nadzorem-jak dzikie zwierze) po 2 latach, potem po roku, a następnie po 4 latach. Łącznie 15 godzin na prawie 10 lat. Ani sekundy nie byliśmy sami i bez osób trzecich. Po 2 latach od ich uprowadzenia - gdy wywalczyłem pierwsze nasze spotkanie nie umiały języka polskiego, który doskonale znały jednocześnie z niemieckim. Stwierdziłem to natychmiast, gdyż nic nie rozumiały gdy próbowałem trochę z Córeczkami porozmawiać po polsku. Dzięki pomocy mediów - dowiedziała się o tym opinia publiczna w Polsce i na świecie, wtedy zaczęli się do mnie o pomoc zgłaszać ludzie, których podobnie traktowano w Niemczech i Austrii. Takie były początki Stowarzyszenia. Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z: jest instytucją ostatecznie założoną formalnie na Zebraniu założycielskim w dniu 18 II 2007 w Hamburgu. Jego celem jest obrona praw rodziców i dzieci pokrzywdzonych przez organizację Jugendamt i wymiar sprawiedliwości Niemiec i Austrii. Członkowie walczą m.in. o respektowanie Traktatu Polsko-Niemieckiego w Niemczech, praw człowieka w Niemczech i w Austrii i o prawo do wychowywania dzieci we własnej kulturze i języku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka